22. Miłość samego siebie
Miłość samego siebie, miłość bliźniego i miłość Boga są nierozdzielne. Gdyby wziąć za pewien wzorzec relacje, jakie istnieją z ludźmi: taki procent ludzi kocham, taki toleruję, taki jest mi obojętny, taki procent ludzi unikam lub się boję, taki procent ludzi nie lubię i wreszcie, taki nienawidzę, to w przybliżeniu można przełożyć je na osobisty stosunek do samego siebie: tyle z siebie kocham, tyle toleruję, tyle jest mi obojętne, tyle we mnie lęku, tyle z siebie nie lubię i wreszcie, tyle z siebie nienawidzę. Podobnie będzie z relacją do Boga: w takim procencie Go kocham, akceptuję, boję się Go lub nienawidzę, itd. Jezus wielokrotnie odkłamywał tych, którzy myśleli, że można kochać Ojca w niebie, jednocześnie nienawidząc bliźniego. Jeśli ktoś nie wybacza drugiemu, to znaczy, że i sobie czegoś wybaczyć nie chce. A więc nosi się w sobie jakąś pretensję do Boga. Kto się boi ludzi, czuje także strach przed Bogiem i nie ufa sobie samemu.
Kochać siebie
Jezus utożsamiał miłość do Niego z miłością do człowieka: Byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie (…) (Mt 25, 36). Rzeczywistą miłość do Boga mierzy się miłością do ludzi. Ale czy zdaje sobie człowiek sprawę z tego, że podobnie mierzy się ją miłością do siebie samego? Jeśli nie kocha się siebie, to odrzuca się także Stwórcę, który dał życie i je ukształtował. Wielu ludzi nieświadomie złorzeczy Bogu, wołając: Nie udałem Ci się, pomyliłeś się, stwarzając mnie takiego! Nie można kochać Boga i bliźnich, nie kochając samego siebie. Tak więc ile jest w człowieku miłości do samego siebie, tyle jest w nim miłości do Boga i bliźnich. Miłowanie samego siebie jest pierwszym, naturalnym przykazaniem.
Bóg w człowieku
Ludzie mają kłopot ze zrozumieniem tego, na czym polega dobrze pojęta miłość samego siebie. Niektórzy widzą w niej pułapkę egoizmu. Często używa się określenia „miłość własna” w pejoratywnym znaczeniu egocentryzmu. A jednak, jeśli nie pokocha się siebie, nie będzie można kochać Boga i bliźnich. Odrzucając siebie, odrzuca się Stwórcę i braci. Tak jak „swoi” odrzucili Jezusa – Słowo, które przyszło do Swojej własności, podobnie i inni mogą odrzucać Mesjasza, Boską Obecność, odrzucając samych siebie. Tak jak Żydom było trudno uwierzyć, że ktoś spośród nich jest Bogiem, podobnie i człowiekowi może być trudno uwierzyć, że Bóg w nim – to Ja Jestem. Imię Boga określa więc jednocześnie jego istnienie!
Czyż to nie cudowne? Bóg przychodzi do człowieka poprzez niego. Choć ze swej natury nie jest on boski i potrzebuje Zbawiciela, jednak łaska mówi poprzez jego wnętrze. Dopóki ludzka istota nie przyjmie samej siebie, dopóty odrzuca także Mesjasza. Wszystkie drogi prowadzą do wewnątrz! Początkiem tak rozumianego życia jest relacja z ja prawdziwym w nim, kontakt i więź z samym sobą. Bowiem ja prawdziwe staje się wówczas Bogiem przez uczestnictwo w Bogu – powie św. Jan od Krzyża. Trudność współczesnych Jezusowi z zaakceptowaniem Jego misji jest podobna do trudności, jaką jest przyjęcie samego siebie: Takie niedoskonałe, słabe, grzeszne i zagubione „ja” miałoby stać się przestrzenią Objawienia Boga? Czy można temu zaufać? Będąc wiernym Bogu, jest się także wiernym samemu sobie, i odwrotnie. Wola Boża nie jest czymś zewnętrznym wobec człowieka, lecz wyraża się poprzez poruszenia jego serca.
Rany z dzieciństwa
Wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, że głęboko zakorzeniona niechęć do siebie jest powieleniem jej, jaką miało do danej osoby otoczenie – rodzice, rodzeństwo, zwłaszcza ważne są tu relacje z rówieśnikami ze szkoły – gdy było się jeszcze dzieckiem. W rzeczywistości jest to niechęć ja fałszywego wobec ja prawdziwego. Ja fałszywe ma skłonność do stawania się wewnętrznym prokuratorem przeciwko kruchej, spragnionej miłości istocie, jaką się jest. Wstydząc się samego siebie, człowiek chowa ja prawdziwe pod coraz bardziej wymyślnymi kamuflażami.
W tym kontekście, w nowy sposób mogą przemówić ewangeliczne obrazy, w których Jezus pragnie przytulać dzieci, podczas gdy uczniowie szorstko zabraniają im zbliżać się do Niego. Teksty, w których Chrystus utożsamia się z dzieckiem mówiąc, że kto je przyjmuje, automatycznie przyjmuje Jego Samego, można odnieść do własnego wnętrza. To człowiek jest tym odpychanym dzieckiem. Ja fałszywe szorstko zabrania zbliżać się mu do Jezusa. Ja fałszywe jest pełne krytyki i odrzucenia: nie taki wygląd, nie taki charakter, nie takie umiejętności. Ja fałszywe jest rozczarowane słabością dziecka, jego wrażliwością i wstydzi się go. Należy przyprowadzić to dziecko do Jezusa i pozwolić Mu je przytulić – zobaczyć siebie samego, jak pochyla się nad sobą i chroni je przed tymi, którzy czynili mu krzywdę. Użala się nad sobą i czuje gniew wobec tych, którzy go ranili. Miłość samego siebie wyraża się poprzez solidarność z dzieckiem w sobie. Nie chodzi tu o nierozsądne, narcystyczne zaprzeczanie własnej słabości – wypieranie swych błędów, porażek, defektów i braków, które w gruncie rzeczy są także brakiem akceptacji dla dziecka w sobie – lecz o pełne czułości pochylenie się nad sobą, aż poczuje się życzliwość wobec kruchej osoby, którą się jest. Tylko sam człowiek może we właściwy sposób zaopiekować się sobą. To zadziwiające, jak wielu ludzi potrafi precyzyjnie wymienić krzywdy, jakich doznali w dzieciństwie, nie zauważając, że obecnie sami stoją w szeregu oprawców wobec dziecka, które w sobie noszą.
Jeśli ma się objawić mu Bóg i Jego łaska, objawi się właśnie poprzez to dziecko. Bóg niejako wciela się na nowo. Ono rośnie w nim od momentu chrztu, który jest niczym Boże Narodzenie. Ja prawdziwe poprzez nadprzyrodzone życie łaski rozrasta się aż do czasu publicznej działalności Jezusa i momentu, gdy jest się uzdolnionym do wydawania swego (Jego) życia z miłości dla braci. Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus – mówi św. Paweł. Jeśli nie przyjmie się Jezusa – dziecka w sobie, Boża tajemnica nie będzie mogła się zrealizować poprzez osobiste życie.
Dziecko w sobie
Spróbuj zobaczyć siebie jako dziecko, które nie było kochane właściwie. Przypomnij sobie bolesne chwile, kiedy byłeś odrzucany, wyśmiewany, opuszczony. Momenty płaczu, w których nikt cię nie przytulał i nie osuszał twoich łez. Okropny wstyd, gdy byłeś napiętnowany i nikt nie podszedł, by cię przygarnąć i powiedzieć: Wszystko w porządku, czekamy na ciebie. Wspomnij brak akceptacji i wszystkie momenty, gdy byłeś przytłoczony bezmiarem zła, nie wiedząc, jak na nie zareagować. Może ktoś, komu ufałeś, przekroczył twoje granice psychiczne lub fizyczne? Przypomnij sobie trudne chwile, gdy twoi rodzice nawzajem się ranili, próbując wciągnąć cię w koalicję przeciwko sobie nawzajem, gdy stawiano cię przed wyborem: albo ja, albo on. Przywołaj te wszystkie momenty, w których słyszałeś kroki na schodach i nie wiedziałeś, czy uciekać, czy wybiegać naprzeciw. Wspomnij dziecko, którym byłeś: bezsilne, zawstydzone, upokorzone, nierozumiejące do końca co się dzieje, zdradzone lub porzucone. I spróbuj pochylić się nad nim. Obroń je, utul i przygarnij. Stanowczo zabierz je z miejsc, gdzie działa mu się krzywda. Zrób to zdecydowanie, z sercem pełnym czułości i serdecznej miłości. Zobacz, że z tym słabym dzieckiem utożsamia się Jezus: Kto przyjmuje to dziecko, Mnie przyjmuje. Kto nie stanie się jak to dziecko (nie przyjmie tego dziecka w sobie), nie może wejść do Mojego Królestwa. Trwaj tak w utuleniu, rozumiejąc, że łaska przychodzi do ciebie właśnie tą drogą. Jeśli potrzeba, odwołuj się do tego obrazu wiele razy, aż ustanie w tobie prześladowanie tego, co jest najbardziej kruche, aż minie wstyd i pojawi się zaufanie i życzliwość do samego siebie.[1]
Troska o ciało
Gdy człowiek będzie miłował siebie, to zacznie o siebie dbać… Będzie dbał o swoje ciało. Otoczy je należnym szacunkiem i akceptacją. Rozumiejąc, że ciało przemija i jest nietrwałym domem jego ducha, dostarczy mu tego, czego rzeczywiście potrzebuje. Będzie rozumiał, że braki w miłości własnego ciała są brakami w miłości samego siebie. Jeśli kocha swoje ciało, będzie je mył i ładnie ubierał, będzie dbał o jego zapach i o uczesanie włosów. Będzie wobec swego ciała łagodny, gdy zauważy, że jest niedoskonałe i się starzeje. Pozwoli mu odpoczywać, a równocześnie będzie dbał o jego sprawność.
Troska o emocje
Będzie dbał o swoje potrzeby emocjonalne. Zatroszczy się o to, aby dostarczać sobie ciepła, miłości i piękna przez dobre, bliskie i czyste relacje z przyjaciółmi, poprzez sztukę i wykwintne posiłki spożywane przy świecach. Będzie unikał życia w pośpiechu, w nieustannym zagonieniu. Pozwoli sobie na to, aby z miłości do siebie trwonić trochę czasu i pieniędzy. Wyleje na siebie drogocenny olejek odpoczynku i wejdzie weń bez poczucia winy. Będzie sobie cenić te chwile radości, wiedząc, że również i w taki sposób realizuje się miłość samego siebie. Przyjemność nie będzie dla niego czymś zbędnym, czego trzeba za wszelką cenę unikać. Będzie pamiętał, że choć przyjemność, sama w sobie, szczęściem nie jest, jednak potrzebuje jej dla równowagi emocjonalnej i od czasu do czasu będzie sobie zapewniał chwile relaksu. Odróżni życie „dla” lub „na przyjemności” od słusznego wykorzystania jej dla własnego dobra.
Troska o samego siebie
Odróżni egocentryzm i lenistwo od słusznej troski o siebie samego. Będzie dla siebie łagodny i cierpliwy, zwyczajnie dobry; podchodzący z humorem do swych ograniczeń i wad, a jednocześnie rozumiejący potrzebę własnego rozwoju. Będzie zatem stawiać sobie wymagania, ale bez przemocy lub autoagresji. Będzie stawać w prawdzie, widząc piękno, które się w nim ujawnia i dobro, które przez niego przepływa, jednocześnie przyznając się do niedoskonałości. W ten sposób akceptując swoją słabość, stanie się pokorny i miłosierny.
Praca nad sobą, polegająca na odpoczywaniu lub zrobieniu sobie małej przyjemności, jest dla niektórych naprawdę wielkim wysiłkiem! Bywa, że ktoś ma przymus działania i gdy wchodzi w bezczynność – tak rozumie odpoczynek! – przeżywa wzrost napięcia, a nawet lęk. Jeśli nie zrozumie, że jego działanie jest w dużej mierze napędzane przez mechanizmy obronne, będzie w pułapce, robiąc czasem wiele dobrego dla innych i jednocześnie szkodząc samemu sobie. Inni, gdy dostarczają sobie czegoś przyjemnego, mają ogromne poczucie winy. Podobnie i oni powinni rozumieć, że ich niechęć do przyjemności nie jest oznaką wolności wewnętrznej lub umiłowania ubóstwa, lecz ma swe źródło w ja fałszywym.
Perfekcjonizm a miłość
Warto zwrócić uwagę, czy nie myli się słusznej troski o swój rozwój z perfekcjonizmem, który pcha do ciągłego działania. Celem rozwoju nie jest perfekcja, lecz miłość. Jeśli Jezus wzywa, do tego, aby być doskonałym, czyni to w kontekście miłosierdzia Boga: Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec Niebieski, który kocha sprawiedliwych i niesprawiedliwych, co oznacza: Niech wasze serce będzie tak szerokie jak Jego serce. Bądźcie miłosierni tak, jak On jest miłosierny. Przeciwieństwem perfekcjonizmu nie jest chaos, lecz właśnie miłosierdzie. Perfekcjonizm karmi się brakiem akceptacji samego siebie i lękiem, miłosierdzie wynika z miłości i zaufania. Perfekcjonizm niesie napięcie, rywalizację i przemoc. Miłosierdzie rodzi łagodność, współpracę i pokój. Perfekcjonizm sprowadza rozłam i rozczarowanie. Miłosierdzie niesie komunię i zrozumienie.
Jeśli ma się być kimś, najpierw należy stać się sobą. Nie da się przyoblec w świętość Jezusa, odrzucając samego siebie. Jezu, ufam Tobie – nie może się zrealizować bez zaufania samemu sobie, a ufa się tym, których się kocha.
[1]Pewien mężczyzna, który w dzieciństwie wiele wycierpiał od swoich rodziców – alkoholików, gdy odwołał się do obrazu dziecka w sobie, zrozumiał, że przejął pałeczkę od prześladowców z dzieciństwa i że teraz on sam stał się dla siebie katem i „trzyma w komórce” chłopca, którym kiedyś był, wstydząc się go pokazywać światu (był chorobliwie nieśmiały). Zrozumiał, że pogardza dzieckiem w sobie i postanowił z tym skończyć. Ten moment był przełomowy. Zdecydował, że zaprowadzi tego chłopca do wszystkich miejsc, w których się go wstydzi (oznaczało to, że pójdzie tam, gdzie sam jako dorosły wstydzi się chodzić, bo czuje się kimś gorszym); że już nigdy nie wypuści jego ręki ze swej dłoni i nie pozostawi go samego. Poczuł gniew wobec ja fałszywego, bo zdał sobie sprawę z tego, że przez wiele lat dawał się oszukiwać, broniąc swego nieprawdziwego wizerunku. Od tego momentu zaczął działać na odwrót: rozkruszał ja fałszywe, a wspierał dziecko. Krótko potem doświadczył, że poprzez to dziecko objawia się w nim sam Bóg.