Klasztor w Warszawie p.w. św. Ryszarda Pampuri

9. Suwerenność emocjonalna

 Suwerenność emocjonalna

Suwerenność emocjonalna umożliwia dojrzałą miłość i dlatego warto się chwilę nad nią zastanowić. Człowiek całkowicie suwerenny żyje w kontakcie z własną wartością i funkcjonuje w obszarze ja prawdziwego. Człowiek zintegrowany i dojrzały przyjmuje postawę suwerenną, którą można umieścić „pośrodku” pomiędzy nadmiernym afektem wobec ludzi – uzależnianie się od nich lub uzależnianie ich od siebie, a niezależnością – postawą obronną prowadzącą do izolacji i samotności. Gdy sfera uczuciowa ulegnie pełnej integracji – zgodność życia uczuciowego z poruszeniami woli, wtedy człowiek osiąga suwerenność emocjonalną. Wyraża się ona we właściwie „ustawionych” relacjach z otoczeniem.

Uczucia pozwalają dostrzec, na jakim stopniu suwerenności znajduje się dana osoba. Aby to sprawdzić, można posłużyć się pewnym modelem. Przysłowiowy „menel”  spod budki z piwem wykrzykuje do człowieka po drugiej stronie ulicy jakieś obelżywe słowa. Reakcje ludzi na tego rodzaju zaczepkę będą różne. Znajdzie się ktoś, kto tak potraktowany skuli po sobie uszy i pomyśli: No proszę, nawet on uważa, że jestem zerem. I będzie mieć zmarnowany dzień, rozważając w smutku, dlaczego ktoś go tak obraził. Ten człowiek znajdzie się wtedy na najniższym poziomie suwerenności. Inny odkrzyknie gniewnie do pijaka lub nawet pójdzie się z nim bić, aby obronić swoje „dobre” imię. Ten znajdzie się już wyżej w skali suwerenności. Jeszcze inny, potraktowany obelżywie, z poczuciem wyższości burknie coś pod nosem w stylu: Spadaj, dziadu; nie wda się w konflikt, tylko arogancko zignoruje menela. Ten znajdzie się na skali jeszcze wyżej, ale to także nie jest najwyższy poziom suwerenności. Jeszcze bardziej suwerenny okaże się człowiek, który zaatakowany słownie przez przypadkowego „pijaczka”, spojrzy na niego z miłością i współczuciem, myśląc: Jakaż bieda musi być w tym człowieku, skoro w taki sposób się zachowuje. Nie będzie w nim poczucia wyższości, pogardy, chęci odwetu, agresji czy czegoś podobnego. Atak menela wzbudzi w nim miłosierdzie.

I na tym jednak  ta skala się nie kończy. W miejsce człowieka spod budki z piwem można podstawiać osoby, które mają dla nas coraz większe znaczenie. Każdy może sam zbudować własną skalę. Nad menelem znajdzie się więc ktoś obojętny, całkiem nieznany, potem może sąsiad, potem bliżsi znajomi i koledzy z pracy. Jeszcze wyżej znajdą się przyjaciele i członkowie rodziny. Najwyżej umieści się kogoś, kto jest najistotniejszy – będzie to może ojciec lub matka, małżonek lub dziecko, może ktoś inny, kogo bardzo się kocha, szanuje, a co najważniejsze, oczekuje się od niego miłości i zrozumienia.

I znów historia może się powtórzyć. Tym razem to już nie menel, ale właśnie ta najistotniejsza osoba traktuje bardzo źle. Kogoś może to bardzo zdeprymować i wprowadzić w ból, smutek, a nawet depresję. Inny zareaguje agresją i wejdzie w kłótnię, walcząc o lepsze traktowanie. Znajdzie się także ktoś, kto po prostu to przemilczy lub zignoruje. Wpadnie jednak w gorycz i zamknie swoje serce: Na tym świecie nie ma się co spodziewać przyjaźni i miłości. Jeśli na zło ze strony kogoś dla nas najistotniejszego spontanicznie zareaguje się współczuciem, starając się zobaczyć jego kruchość i niedojrzałość bez poczucia wyższości – (…) nie wiedzą, co czynią – to znajdzie się ktoś taki w skali suwerenności emocjonalnej najwyżej. Miłość miłosierna to najwyższy stopień suwerenności.

PIĘĆ POZIOMÓW SUWERENNOŚCI EMOCJONALNEJ:

 

  1. PODLEGŁOŚĆ
  2. WCHODZENIE W KONFLIKT SYMETRYCZNY
  3. AGRESYWNE IGNOROWANIE
  4. ASERTYWNOŚĆ
  5. MIŁOŚĆ MIŁOSIERNA

Wobec pewnych osób można być już suwerennym, a wobec innych jeszcze nie. „Wykrzykującego menela” potrafi się już objąć współczuciem, ale gdy źle potraktuje daną osobę ktoś bliski, wpada ona wówczas w smutek lub zachowuje się agresywnie. Warto zastanowić się nad sobą i zobaczyć, w jakim miejscu się znajduję. Choć uczucia pełnią niezwykle ważne funkcje w ludzkim życiu, jednak nie powinno się z nimi utożsamiać. Trzeba zrozumieć, że „ja” nie jest uczuciem. „Ja” może poczuć „to” lub „tamto”, ale to, co czuje, nie definiuje go: Człowiek może czuć różne rzeczy, ale to się nie liczy, chodzi o postawę woli – powie Karol Wojtyła.[1]

W procesie rozwoju ma się do czynienia ze stopniowym oddzielaniem się „ja” od uczuć. To „oddzielenie” nie polega na tłumieniu uczuć, ale na specyficznej postawie wewnętrznej, która pozwala zaobserwować uczucie i zastanowić się, o czym ono informuje osobę na temat jej wnętrza, a nie tego, co dzieje się na zewnątrz. Człowiek dojrzały czuje różne rzeczy, ale daje sobie czas na to, by się zastanowić, jaką decyzję podjąć. Czasem zadziała zgodnie z tym, do czego zachęcało go uczucie, czasem wręcz przeciwnie; zdarza się, że nie podejmuje żadnego działania i pozostaje w bierności. To oddzielenie siebie od uczuć można określić życiem „na wyborze”, w przeciwieństwie do życia „na uczuciu”.

Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce – napisze św. Paweł w Hymnie o miłości (1 Kor 13, 11). Wyzbywać się tego, co dziecięce oznacza oddzielać siebie od uczuć. Gdyby się tego nie czyniło, człowiek byłby „jak dziecko”, czyli infantylny.[2] Nie powinno się pracować nad uczuciami – aby coś poczuć lub czegoś nie czuć, lecz z uczuciami – aby odkryć, co mają do przekazania.

Pracę w obszarze uczuć można podzielić na pracę bezpośrednią, która jest podejmowana w chwili, gdy uczucie się pojawia – zwłaszcza gdy jest bardzo intensywne oraz na pracę właściwą, która jest do podjęcia, gdy uczucie słabnie lub całkiem znika.

[1] Zob. W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich, dz. cyt., s. 48.

[2] Dobrym przykładem może być uczucie głodu. Noworodek w ogóle nie odróżnia siebie od swoich uczuć. Kiedy poczuje głód, niejako cały staje się głodem i dlatego płacze. To, co czuje, jest „wszechogarniające”. W miarę rozwoju, jeśli dziecko ma mądrych rodziców, podejmujący decyzje ośrodek wolitywny, zaczyna się oddalać od ośrodka uczuciowego: gdy dwulatek jest głodny, nie będzie już płakał, choć trzeba szybko dać mu jeść. Dziecko starsze może – i powinno! – nauczyć się dłużej odczuwać głód i wbrew reklamom telewizyjnym, nie zaspokajać go natychmiast. Takiemu dziecku warto powiedzieć: Poczekaj, za godzinę będzie obiad. To nie tylko kwestia wygody, ale praca nad tym, aby młody człowiek dojrzewał – uczył się, że może odczuwać coś nieprzyjemnego i nie musi działać natychmiast. W ten właśnie sposób „ja” oddala się od „czuję”, aż do tego stopnia, że człowiek czując śmiertelny głód może oddać ostatni kawałek chleba komuś potrzebującemu, jeśli miłość go do tego popycha.

Heroizm miłości nie byłby możliwy bez tego oddzielenia uczuć od „ja”, dlatego św. Paweł wspomina o tym w Hymnie o miłości. Osoba niedojrzała, czując coś nieprzyjemnego, musi natychmiast reagować i redukować dyskomfort. Swoją drogą, trudno nie odnieść wrażenia, że większość społeczeństwa składa się z ludzi, którzy absolutyzują uczucia i celem ich życia jest gonienie za przyjemnymi emocjami. Praca nad sobą w obszarze uczuć wydaje się być jednym z fundamentalnych zagadnień dotyczących terapii i ludzkiego rozwoju. W gabinecie uczy się rozmówców obserwować swoje uczucia i oddzielać je od siebie. Często poprzez specyficzną pracę z ciałem można pokazać, w jaki sposób to, co czuje teraz dana osoba odnosi się do ich dzieciństwa i jak się później okazuje, w małym tylko stopniu ma związek z teraźniejszością.

 

Copyright 2015 - Bonifratrzy - Zakon Szpitalny św. Jana Bożego

realizacja: velummarketing.pl
do góry