21. Lęk przed zmianą
Niektórzy ludzie znajdują się w przewlekłym kryzysie właśnie dlatego, że nie chcą otworzyć się na zmiany. „Nowe” jest czymś nieprzewidywalnym: nie wiadomo, co się wydarzy, gdy nastąpi decyzja. Do czego ona poprowadzi człowieka? Wiele osób uzasadnia bezruch w swoim życiu argumentami religijnymi. Brak decyzji i ruchu w życiu polewają „sosem duchowym”, tłumacząc się nieznajomością woli Bożej: Gdybym tylko wiedział, czego chce ode mnie Bóg, na pewno bym to zrobił! A ponieważ ciągle nie wiem, więc muszę modlić się i czekać. I w ten oto subtelny sposób zdejmują z siebie ciężar odpowiedzialności podejmowania decyzji, utrwalając swój infantylizm.[1]
Odwaga
Choć problem z podjęciem decyzji może się pojawić już wtedy, gdy chodzi o zmianę czegoś ewidentnie mniej dojrzałego na coś bardziej rozwiniętego lub czegoś gorszego na coś lepszego, to jednak prawdziwej odwagi potrzeba, aby porzucić pewne dobro dla innego dobra. Jak bardzo potrzeba wtedy światła i determinacji w podążaniu za Głosem, który chce nas prowadzić dalej! Otoczenie mobilizuje się w obronie starego świata: A to co? Czy do tej pory nie było dobrze? A co ci nagle przychodzi do głowy? Jakieś fanaberie! Może to jest podszept diabła? – powiedzą.[2]
Gdyby Franciszek Bernardone nie pozostawił sklepu ojca, byłby jednym z tysięcy bogatych kupców i nigdy by świat nie usłyszał o świętym z Asyżu. Gdyby pewna siostra z Kalkuty nie zdecydowała się wyjść do biedaków poza mury swego zgromadzenia, całkiem dobrze wypełniałaby nauczycielskie obowiązki wobec bogatych dziewcząt. Jeśli w odpowiednim momencie człowiek nie znajdzie w sobie odwagi do zmiany, być może pozostanie porządną osobą, podczas gdy ma być świętym!
Pozostawić dobro dla większego dobra – to nie jest łatwe i nie powinno się tego czynić bez upewnienia się, że nie uległo się złudzeniu. Trzeba sprawdzić, czy jest się wiernym Kościołowi i własnemu, wcześniej podjętemu powołaniu. Zmiana nie przerywa pewnej ciągłości i logiki dotychczasowego rozwoju: motyl, choć w niczym nie przypomina gąsienicy, ciągle jednak ma ten sam kod genetyczny. Trzeba odróżnić wezwanie do zmiany od ucieczki z miejsca trudnego, w którym być może powinno się trwać na przekór zniechęceniu. Aby nie ulec subiektywizmowi, warto poddać się jakiemuś autorytetowi, który nie należy do naszego systemu. Czasem chodzi o zmianę wspólnoty, pozostawienie czegoś, co do tej pory nas karmiło, dobrze funkcjonowało i przynosiło owoce. Niektórzy są wezwani do zmiany pracy, podjęcia nauki w zupełnie nowym kierunku. Czasem łaska wzywa kogoś, by przeprowadzić się daleko, zmienić środowisko i pozostawić dawne przyjaźnie i znajomości.
Jakże często człowiek staje się sługą nie Boga, ale Jego obrazu, który stworzył sobie dla własnych potrzeb. Broni struktury myśląc, że broni ortodoksji lub prawdy. Warto sprawdzać, czy serce się rozszerza? Czy świadomość i miłość obejmuje coraz szerszy krąg świata i przez to właśnie staje się coraz bardziej katolicka (powszechna)? Czy może kostnieje człowiek w martwej strukturze rytuału i organizacji, myląc wierność i posłuszeństwo z bezmyślnością i biernością. Duch Święty jest wiecznie młodym Winem, które wlewa się do nowych bukłaków. Jeśli nie ma otwarcia się na zmiany w myśleniu o Bogu, Kościele, wspólnocie, życiu wewnętrznym, to może okazać się, że zamiast Winu człowiek był całe życie wierny bukłakom.
[1] Pewien mężczyzna z powodu depresji, na którą zachorował po rozstaniu się z narzeczoną, poprosił o pomoc terapeutyczną. Sam ją zostawił, ponieważ wydawało mu się, że powinien pójść do seminarium duchownego. Klerykiem jednak nie został, ponieważ ciągle czuł, że kocha swoją wybrankę. I tak miotał się kilka lat, szukając woli Bożej! Opowiedziano mu wtedy następującą historię: Pewien rycerz szykował się na wyprawę krzyżową, by walczyć z nieprzyjacielem. Zdobył cudowną zbroję, miecz, konia i giermka. Prezentował się wspaniale w pełnym rynsztunku. Zastanawiał się tylko, na którą wojnę ma wyruszyć? Czy na wschód, czy na zachód? Wreszcie zdecydował, że wyjedzie na wschód. Gdy upłynął pierwszy dzień podróży i wieczorem usiadł przy ognisku, przyszła do niego myśl: «A może Bóg chce, żebym walczył na zachodzie? Może to tam powinienem był wyruszyć? Może tam będę bardziej potrzebny?» Nie spał całą noc, a rano poinformował giermka: «Wracamy, pojedziemy na zachód!», i wyruszyli. Gdy upłynął dzień marszu, z nastaniem wieczora usiadł przy ognisku i pomyślał: «A może jednak bardziej przydam się na wschodzie? Może to tego chce ode mnie Bóg? Chcę mu wiernie służyć, więc rano pojedziemy w przeciwną stronę». I tak trwało latami. Rycerz się zestarzał, nie miał już siły unieść miecza. Giermek go opuścił, a zbroja zardzewiała. Choć miał wszystko, co potrzebne, nie wziął udziału w żadnej bitwie. Myślał, że szuka woli Bożej, w rzeczywistości jednak powodował nim strach. Rycerz bał się walki. Kierowała nim troska o własną skórę oraz wynikająca z perfekcjonizmu, obawa przed popełnieniem błędu.
Gdy rozmówca usłyszał tę historię, wrócił do narzeczonej. Miał szczęście, bo go ponownie przyjęła i teraz są szczęśliwym małżeństwem.
Bogu jest w jakimś sensie wszystko jedno, które dobro wybierze człowiek, ważne, żeby w ogóle wybrał! By poświęcił się komuś, czemuś swoje życie! A więc należy słuchać swoich pragnień, jeśli są oczyszczone, to właśnie przez nie mówi Bóg. Jeśli tak się postępuje, to nie minie się z wolą Bożą, bo w jej realizacji nie chodzi o nieomylność, lecz o zaufanie. Łaska poradzi sobie z resztą. Ważne, aby w ogóle podjąć walkę!
[2] Był kiedyś wyświetlany przyrodniczy film w kinie 3D, który opowiadał o życiu w puszczy amazońskiej. Główną bohaterką była grubiutka gąsienica, której życie było ukazane od momentu wylęgnięcia się z jajeczka. Gąsienica była zielona, jadła liście tak samo zielone jak ona i na tym zajęciu spędzała cały dzień. Jeść zielone liście i wydalać zielone odchody – to podsumowywało cały sens jej istnienia. Wokół niej znajdowało się tysiące podobnych gąsienic zajętych tym samym. Żyć i nie umierać – obraz całkowitego zaspokojenia i szczęścia. Liści było pod dostatkiem i nie wiadomo dlaczego główna bohaterka w pewnym momencie zaczęła robić coś dziwnego. Rozpoczęła tajemniczy taniec, wydzielając śluz, zaczęła się obudowywać, aż wreszcie cała znalazła się w brzydkim czarnym kokonie, całkowicie nieruchomiejąc. Akcja filmu ustała, bo nie było czego pokazywać. Kokon nie wydawał się niczym atrakcyjnym. Można było sobie dopowiadać ludzkim językiem reakcję otoczenia: «Patrzcie, a tej co odbiło? Czy jej było źle do tej pory? Dziwaczka jakaś. O co jej chodzi? Wszyscy przecież wiedzą, że porządna gąsienica tak się nie zachowuje! Porządna gąsienica jest zielona, je zielone liście i robi zielone kupy. Nie potrzebujemy niczego więcej! Ten kokon jest okropny! A nie mówiliśmy, że to się źle skończy?!»
I nagle wydarzył się cud. Wiadomo, oczywiście, co się stało i choć można się było tego spodziewać, wszyscy w kinie zamarli z wrażenia, jakby uczestniczyli w misterium. Z kokonu wyleciał zachwycający motyl. Choć miał to samo DNA, trudno było uwierzyć, że ma się do czynienia z tym samym stworzeniem! Był oszałamiający, kolorowy i wzbił się wysoko. Niewinny przyrodniczy film wprowadził mistyczną atmosferę – widzowie patrzyli jak zaczarowani.