15. Ból neurotyczny, a rozwojowy
Człowiek nie chce cierpieć, dlatego, jeśli jest to tylko możliwe – unika go. To słowo powszechnie kojarzy się z bólem fizycznym lub emocjonalnym. Cierpieniem określa się każdy dyskomfort, który wywołuje całą gamę uczuć nieprzyjemnych i trudnych. Nie chodzi więc koniecznie o intensywny ból. Raczej o coś nieprzyjemnego, czego normalnie nie chciałoby się doświadczać. W życiu ludzkim ma się do czynienia z różnymi rodzajami cierpienia. Niemniej, zostaną tu omówione tylko jego dwa rodzaje, szczególnie istotne w procesie dojrzewania człowieka do miłości: neurotyczne i rozwojowe – zbawcze.
Cierpienie neurotyczne
Cierpienie neurotyczne związane jest ze zranieniem i pojawia się niezależnie od ludzkiej woli. Czasem trwa na sposób ciągły i nie potrafi się wyraźnie odnaleźć jego przyczyny. Z pewnością jednak istnieje ona i najprawdopodobniej ma umiejscowienie zazwyczaj w dzieciństwie. Może być ona subiektywnie odczuwana, np. jako niezadowolenie z życia, smutek, osamotnienie, brak pokoju, lęk, trudność z wchodzeniem w relacje, wycofanie, brak pewności siebie, wstyd, odrzucenie czy poczucie izolacji. Właśnie ten rodzaj cierpienia przyprowadza ludzi do gabinetu terapeuty. Pod jego wpływem, zdarza się, że człowiek zaczyna szukać pomocy u Boga.
Cierpienie rozwojowe – zbawcze
Zupełnie inaczej mają się sprawy z cierpieniem rozwojowym, czyli zbawczym. Można go uniknąć: wystarczy nie wchodzić w pewne sytuacje, omijać niektórych ludzi i nie podejmować niewygodnych działań. O ile cierpienie neurotyczne pojawia się w człowieku niezależnie od jego woli, podobnie jak ból zęba, o tyle ten drugi rodzaj cierpienia przypomina wizytę u stomatologa – można ją pomijać tak długo, jak się tylko da. Jest oczywiste, że biorąc środki przeciwbólowe i unikając spotkania u lekarza, nie rozwiąże się problemu. Jeśli chce się zmniejszyć ból zęba, powinno się wybrać ból związany z wizytą u dentysty, w przeciwnym razie cierpienie będzie narastać. Ból leczy się bólem! Jeśli ktoś chce zmniejszyć swoje cierpienie neurotyczne, będzie musiał podjąć cierpienie rozwojowe – innej drogi nie ma. Kto porusza się w granicach wyznaczonych przez komfort emocjonalny: skoro już jest mi tak źle, to dlaczego mam sobie dokładać? – czyli nie wchodzi świadomie w ból rozwojowy, jego cierpienie pochodzenia neurotycznego będzie rosło. Kto zrozumie logikę przekraczania siebie, ten stopniowo zacznie doświadczać uwolnienia od cierpienia. Dlatego unikanie cierpienia rozwojowego – poruszanie się w granicach komfortu emocjonalnego – powoduje wzrost cierpienia neurotycznego.
Rozwój bez wysiłku
To, co mówi się o rozwoju, dotyczy także procesu terapeutycznego. Bywają czasem ludzie, którzy dają zlecenie: proszę mnie zmienić w taki sposób, abym był w stanie robić to, co chcę. Wydaje się czasem, że oczekują oni od prowadzącego cudownego lub magicznego działania. Chcieliby rozwijać się bez wysiłku i spodziewają się, że jest to możliwe. Rozczarowują się, gdy zaczyna się im uświadamiać, że kolejność działania w terapii jest dokładnie odwrotna. Aby uzyskać zmianę i rozwój, najpierw trzeba podejmować wysiłek wchodzenia w sytuacje dyskomfortowe. Pierwsza jest zawsze osobista decyzja i ruch człowieka, a nie odwrotnie. Oczywiście kierunek tej pracy trzeba odpowiednio dobrać i nie można wymagać, aby ktoś go dokonał w obszarze, z którym sobie nie radzi. Jeśli ktoś ma klaustrofobię i z tego powodu od lat nie jest w stanie wejść do windy, nie zaleci się mu ćwiczenia w rodzaju: Wejdź do windy – byłoby to absurdalne. Z czasem jednak okaże się, że taka fobia jest tylko przykrywką rzeczywistego unikania lub tłumienia czegoś. Wyraża nieuświadomiony konflikt, który dotyczy zupełnie innego obszaru. Dlatego taką osobę będzie się zachęcać do działania właśnie tam.[1]
Unikając cierpienia rozwojowego, powiększa się cierpienie neurotyczne. U każdego niemal człowieka można właściwie zauważyć zjawisko unikania lub odraczania dyskomfortu. Życie po grzechu pierworodnym jest trudne, a rozwój wymaga świadomego podjęcia cierpienia – rozumianego jako dyskomfort. Nie chodzi tylko o to, aby znosić trudy życia, ale by podjąć wysiłek pracy nad sobą. Proces powrotu do zdrowia emocjonalnego nie jest łatwy i przyjemny. Niejeden wolałby zapłacić za spotkanie z terapeutą i doświadczyć przemiany bez własnego udziału, ale to się nie zdarza! Dochodzi się tutaj do ważnej konkluzji: rozwój odbywa się niemal zawsze w mniejszym lub większym dyskomforcie emocjonalnym. Unikanie cierpienia zatrzymuje w miejscu. Każdy, kto chce iść naprzód, powinien pamiętać, że rozwojowi niemal zawsze towarzyszą trudne uczucia, a czasem rzeczywisty ból.[2]
Weź swój krzyż
Jezus, który jest Mistrzem Duchowym i przewodnikiem na drodze rozwoju, mówił dokładnie o tym: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Nie chodzi tylko o akceptację cierpienia, które towarzyszy człowiekowi w jego życiu, niezależnie od jego woli. Jezus mówi także o podjęciu krzyża – cierpienia, dyskomfortu, który także można odrzucić. Aby wziąć ten krzyż, powinno się go świadomie wybrać, zapierając się siebie! I nie chodzi tu o życie w jakimś wiecznym udręczeniu lub swoistym „masochizmie emocjonalnym”. Nikt, a zwłaszcza Jezus, nie chce człowiekowi odebrać radości życia! Wręcz przeciwnie, Jezus chce ją przywrócić, dając wskazówkę. W zmartwychwstanie, stan wolności i pokoju, stan zjednoczenia z Ojcem, nie wchodzi się inaczej jak tylko poprzez świadomy wybór dyskomfortu. Jeśli ktoś chce zachować swoje życie, ten je straci. Jeśli ziarno nie obumrze, pozostanie samo.
Powtórne narodziny
Jedna z bardziej znanych wypowiedzi Jezusa, dotyczących rozwoju, miała miejsce podczas nocnej rozmowy z Nikodemem: Trzeba się wam powtórnie narodzić (por. J 3, 1-7). Dość lekko czyta się te słowa, lecz jeśli ktoś przez chwilę zastanowi się głębiej nad nimi, co one oznaczają, odkryje, że zapowiadają cierpienie. Dla dziecka, spokojnie przebywającego w łonie matki, poród jest wielkim dramatem. Dobrze znany, ciepły i bezpieczny świat nagle zaczyna się kurczyć. Wszystko się kończy. Pępowina jest przez moment zaciśnięta w kanale rodnym – dziecko jeszcze nie oddycha własnymi płucami, a już nie otrzymuje tlenu. Noworodek się dusi i ma wrażenie, że umiera. Jezus porównuje drogę chrześcijańskiego rozwoju do porodu, ponieważ towarzyszą na niej trudne uczucia: lęk, smutek, osamotnienie, ból, żal, czasem gniew i sprzeciw. Zdarza się, że ktoś mówi: Mam wrażenie, że całe moje życie wymyka mi się z rąk! Doświadcza bólu, bo jest właśnie w trakcie takiego porodu. Byłoby jednak szaleństwem wpychać rodzącej kobiecie dziecko z powrotem do brzucha! Droga rozwoju jest jednokierunkowa. Jak niewielu ludzi jednak świadomie wybiera tę drogę! Kto się nie wycofa i przecierpi uczucia nieprzyjemne, dostąpi głębokiej przemiany i uwolnienia.
Odrzuć cierpiętnictwo!
Zgodność pomiędzy duchowością a psychologią jest zachwycająca! Jezus nie obiecuje swoim uczniom niczego łatwego! Droga wiedzie poprzez wybór cierpienia, ale nie chodzi o cierpiętnictwo. Im dalej postępuje się na tej drodze, tym częściej zaczyna towarzyszyć radość, pogoda ducha i dobry humor. Pojawia się wewnętrzna harmonia, żyje się spontanicznie, bez ciągłej kontroli, asertywnie wyrażając samych siebie, bez udawania i ciągłego dostosowywania się do oczekiwań otoczenia. Wolność wewnętrzna pozwala osobie kierować się autentyczną miłością. Coraz chętniej podejmuje ona wysiłek, bo widzi, że on naprawdę się opłaca. Zaczyna widzieć, że to, co na początku uważała niemal za śmierć, stało się w rzeczywistości drogą uwolnienia. To, co czeka człowieka, jest oszałamiające! Łono matki, do którego było się tak bardzo przywiązanym, jest tylko namiastką życia. Po pewnym czasie, taka osoba, nie tylko przestaje bać się kolejnych skurczów, ale zaczyna ich oczekiwać; współpracuje z nimi, pragnąc, by poród dokonał się szybciej. Unikanie lub odraczanie cierpienia rozwojowego jest głównym powodem, dla którego ludzie żyją w bólu neurotycznym, na peryferiach swojej osobowości, bez kontaktu z własną wartością, w stanie swoistej nieprzytomności i ślepoty. Nie czekaj więc z umieraniem do dnia swojej fizycznej śmierci. Naprawdę można być wolnym wcześniej – jeszcze w tym życiu![3]
[1] Mąż jest zdziwiony odkryciem, że choć nie doświadcza żadnego lęku w relacji do żony, jednak za wszelką cenę unika użycia słowa przepraszam, nawet wtedy, gdy jego wina jest dla niego samego oczywista. Będzie zatem zaproszony do tego, by uznać swoją słabość, pomyłkę, porażkę i zwerbalizować ją – nie tylko wobec żony, ale także wobec innych, bo: nie o windę tu chodzi, drogi przyjacielu. Oczywiście nie każdy człowiek cierpiący na fobię, ma trudność w okazywaniu swojej słabości.
[2] Młody chłopak został przyłapany przez rodziców na paleniu marihuany. Jak łatwo się domyślić, młodzieniec nie był zainteresowany terapią i przyszedł na spotkanie wyłącznie za namową rodziców, dla tzw. świętego spokoju. Rozmowa dotyczyła więc spraw ogólnych, sensu i celu życia, jego planów itp. Wstrząsem dla prowadzącego było jego stwierdzenie: Cel mojego życia? Jak tu się dorobić, żeby się najmniej narobić! Nie próbował nawet udawać, że chodzi mu o coś więcej, ponieważ nie widział w tym niczego wstydliwego. Wydaje się, że wielu ludzi żyje tak, jak ten chłopak – jego rodzice tak żyli! – choć nie przyznaliby się do tego, tak otwarcie. Wielu żyje na linii najmniejszego oporu – zarówno w sprawach materii, ale także ducha czy psychiki. Wysiłek i trud jest niemile widziany.
Jeśli czeka kogoś kilka rozmów telefonicznych, a jedna z nich będzie prawdopodobnie nieprzyjemna, od której zazwyczaj się zaczyna? Od rozmowy miłej, neutralnej czy od tej najtrudniejszej? Większość ludzi odsuwa moment nieprzyjemny emocjonalnie na „jak najpóźniej”. Ale nie wszyscy! Niektórzy robią dokładnie odwrotnie i właśnie ci się rozwijają!
[3] W pieśni Pomódl się Miriam, którą ułożył Marcin Gajda na początku lat dziewięćdziesiątych, chodzi właśnie o to. Tekst odnosi się do spotkania Jezusa z Nikodemem. Zdarzało się widzieć w różnych śpiewnikach tekst ograniczony wyłącznie do pierwszej zwrotki, ponieważ w zwrotce drugiej padają słowa dla niektórych ,,cenzorów” gorszące lub co najmniej niezrozumiałe: Gdybym umarł, odpocząłbym. Przyspiesz, przyspiesz moją śmierć, pragnę umrzeć, aby żyć! – to zdanie odnosi się właśnie do rozpadu ja fałszywego. Nie jest to pieśń samobójcy, ale pokorne wołanie do Boga, aby rozkruszył fałszywą strukturę w nas. W rzeczywistości to wołanie jest modlitwą o poród!