13. Wieczny żal i oczekiwania
Druga pułapka polega na tym, że dziecko nie odchodzi od rodziców emocjonalnie, a czasem nawet i fizycznie. Dlatego wiecznie narzeka: Dlaczego nie daliście mi miłości? Dlaczego było tak okropnie? Kochajcie mnie! Oczekiwania miłości i akceptacji, które nie mogą być już zaspokojone, zostają nieświadomie przeniesione na inne relacje w życiu. „Dorosłe dziecko” nadal spodziewa się zaspokojenia emocjonalnego w otoczeniu: jeśli będzie w małżeństwie, głód miłości przeniesie się na współmałżonka; jeśli będzie rodzicem, oczekiwanie może przenieść na syna lub córkę. Niezaspokojona w dzieciństwie potrzeba miłości rzutuje na specyficzny sposób funkcjonowania. Osoba dotknięta emocjonalnym pragnieniem, krąży wokół rodziców lub osób, które ich symbolizują, tak jak człowiek pochylający się nad studnią, w której zabrakło wody. Nie odchodzi w swoją stronę, aby odnaleźć własne źródło, lecz woli użalać się nad brakiem wody w studni własnego dzieciństwa.
Charakterystyczne postawy osób, które wpadły w tę pułapkę to: duża niechęć do pracy nad sobą oraz poszukiwanie przyczyny problemu poza sobą – to inni są źli. Nie znalazłszy samodzielności emocjonalnej czyli suwerenności, rozbudowują oczekiwania wobec otoczenia, aż w końcu zaczynają przypominać czarną dziurę – cokolwiek by się tam nie wrzuciło, zawsze będzie za mało. Zamiast rozpocząć swój rozwój i pracę nad sobą – kopanie własnej studni, przyjmują postawę roszczeniową. Są one smutne i depresyjne, uważające się za osoby bez żadnej wartości. Świat według nich jest zły, a ludzie podli. Towarzyszy im poczucie niezrozumienia przez otoczenie oraz płaczliwość, kryje się jednak za tym wielki gniew, który ujawnia się wybuchami agresji. Wewnętrzny krzyk, który nieustannie wyrywa się z wnętrza osób, które wpadły w tego rodzaju pułapkę, brzmi następująco: Kochajcie mnie, zauważcie mnie, okażcie mi zainteresowanie!
Na początku otoczenie stara się odpowiedzieć na te oczekiwania. Mąż będzie stale okazywał uczucia, wysyłał sms-y co kilka godzin, nawet gdy jest w pracy. Pod presją oczekiwań żony będzie robił niespodzianki. Wspólnota będzie się starała pocieszać i okazywać zainteresowanie oraz troskę. Przyjaciółka odwiedzi i powie coś miłego. Szybko jednak okazuje się, że sms-ów jest zbyt mało, niespodzianki nie są takie, jakie powinny być, pocieszenie jest za płytkie, a odwiedziny za rzadkie. Zostaje to wyartykułowane wprost lub przez charakterystyczną postawę, zachowanie, czasem dość teatralne, które ma powiedzieć jedno: To za mało!
Sposób funkcjonowania osoby w pułapce żalu i wiecznych oczekiwań dobrze opisuje określenie: Dziury nie zrobi, a krew wyssie. Po czasie usilnych starań okazywania miłości, które nie poprawiają wcale sytuacji, otoczenie ulega zmęczeniu. Nikt dojrzały nie chce na dłuższą metę funkcjonować „na orbicie” wygłodniałych emocjonalnie ludzi. Najpierw pojawia się poczucie winy: Może za mało go/ją kochamy? Może powinniśmy się starać więcej? Widać za mało w nas miłości… Ktoś jednak wreszcie zauważa manipulację, traci cierpliwość i okazuje gniew. Najczęściej wtedy relacja zostaje zerwana i „biedne, niekochane dziecko” ponownie przekonuje się, że świat jest zły, nikt go nie rozumie i ludziom nie można ufać. Deficyt emocjonalny pogłębia się i mamy gotowe neurotyczne błędne koło, które samo się napędza. Dopóki „dorosłe dziecko” nie przyzna się samo przed sobą do tego charakterystycznego funkcjonowania i nie weźmie odpowiedzialności za własne życie, pozostanie niezaspokojone.[1]
Warto dodać, że głębokość deficytu emocjonalnego, na jaki uskarżają się osoby, które wpadły w drugą pułapkę, nie jest do końca zależna od „obiektywnych” warunków, jakie panowały w rodzinie. Spotykamy czasem osoby, których dzieciństwo było naprawdę okropne, a w życiu dorosłym funkcjonują lepiej niżby się można było tego spodziewać, biorąc pod uwagę czego doświadczyły. Inni z kolei pochodzą z rodzin, gdzie nie było „aż tak źle”, a „emocje nazaretańskie” dominują w ich sposobie funkcjonowania. Wydaje się więc, że głębokość zranienia zależy także od dziedziczonej wrażliwości oraz może być związana ze zbiegiem niekorzystnych okoliczności, np. śmierć kogoś bliskiego, narodziny rodzeństwa, bieda materialna, osoba przewlekle chora w rodzinie i inne.
[1] Zdarza się, że do gabinetu przychodzi osoba, która określa się mianem DDA – dorosłe dziecko alkoholika. W zasadzie komunikuje to niemal od samego początku. Na pytanie, z czym Pan/Pani przychodzi, odpowiada: Jestem DDA. Sporo czasu potrzeba, by takiej osobie wytłumaczyć, że definiując się jako DDA, zamyka sobie drogę do dalszej terapii i rozwoju. Czy można coś zrobić z tym faktem, że ktoś jest DDA? Przecież jest dorosły i przecież jest dzieckiem alkoholika. Lubimy wtedy lekko sprowokować rozmówcę: Jeśli jesteś DDA, to nie pozostaje nam nic innego, jak zamontować na twoim nagrobku tabliczkę z napisem: „Tutaj leży DDA, cześć jego pamięci”.
Należy oczywiście mieć zrozumienie i szacunek dla terapii DDA, ale niedobrze jest, jeśli ktoś terapię kończy z przekonaniem, że jest DDA. Tym określeniem można wytłumaczyć sobie prawie wszystko i zwolnić się z konieczności pracy nad sobą: Poznaj mechanizmy swojego ,,ja fałszywego” i przestań się określać jako DDA – nie definiuj tak siebie, ponieważ to twój rodzic pił, a ty jesteś DDB – dorosłe dziecko Boże! Ty nadal masz szansę na zmianę i rozwój. Nie musisz być DDA do końca życia! Alkoholizm twojego rodzica nie musi stać się twoim imieniem!