7. Poznawanie siebie
POZNAWANIE SIEBIE
Trzeba poznać siebie, wydobywać wszystko z podświadomości, żeby wszystko było proste i jasne – zalecenia te podał młody ksiądz, Karol Wojtyła.[1] Rzeczywiście, rozwój wewnętrzny wymaga poznania samego siebie i przyjęcia prawdy o sobie. Teologia nazywa to poznanie pokorą, w psychologii określa się je jako wgląd. Jeśli ktoś chce się rozwijać, to na pewno stoczy ze sobą niejedną walkę. Przeciwnik zaś ukrywa się przed nim; chce go zaskoczyć i jak partyzant atakuje, sam pozostając nierozpoznanym. Jest nim ja fałszywe i aby je zwyciężyć, trzeba zrozumieć jego strategię. Należy poznać strukturę pęknięcia, które człowiek w sobie nosi, by dobrać jak najskuteczniejsze środki zaradcze. Docieranie do prawdy o sobie wymaga determinacji, odwagi oraz dyspozycyjności intelektualnej, która wyraża się w gotowości usłyszenia czegoś trudnego, przyjęcia innego myślenia, odmiennego od tego, co przez tyle lat uznawało się za prawdziwe. Gdy Jezus rozpoczynał swoją działalność, wołał: Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. W oryginale greckim Nowego Testamentu zdanie to brzmi dobitniej: Zmieniajcie myślenie i wierzcie w Ewangelię. Doświadczenie pokazuje, że gotowość do zmiany myślenia ma niewiele osób.
Już samo poznanie siebie jest niezwykle uwalniające! Kiedy ten sam Karol Wojtyła, już jako papież, został zapytany o to, które zdanie z Biblii jest dla niego najważniejsze, odpowiedział cytując Ewangelię Św. Jana: Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 32). Dokładnie to jest to. Dzięki poznaniu struktury swego ja fałszywego, osoba zaczyna wyłapywać myśli, postawy, działania i osądy, które są mechanizmami obronnymi, oddzielającymi nas od rzeczywistości. Niektórzy przeżywają szok, gdy orientują się, że niemal cały ich kierunek życiowy czerpał inspirację z ja fałszywego. Odzyskiwanie niepodległości wewnętrznej kosztuje człowieka wiele bólu, który jednak przestaje być istotny wobec radości z odzyskania samego siebie.
Jest także niemal regułą odruchowe zaprzeczanie – czasem bardzo gwałtowne – temu, co człowiek zaczyna widzieć. Oko jest tak zbudowane, że całą siatkówkę pokrywają światłoczułe komórki: czopki i pręciki. Jest jednak miejsce na siatkówce, które nazywamy plamką ślepą – można udowodnić jej istnienie poprzez proste doświadczenie optyczne. Choć plamka ślepa znajduje się niemal na środku siatkówki, nie ma się świadomości jej istnienia, ponieważ drugie oko kompensuje braki w obrazie. Mózg nie widzi, że nie widzi. W podobny sposób człowiek jest ślepy na własne mechanizmy obronne – na początku pełniły one pozytywną rolę! Rozmontowywanie ich będzie wywoływało odruchowy niepokój, ponieważ odkrywają się miejsca, w które osoba była raniona. I z całą pewnością można stwierdzić, że pierwszą i najważniejszą reakcją emocjonalną, jaka towarzyszy poznaniu prawdy o sobie, jest właśnie lęk, wraz z którym pojawia się czasem smutek, gniew. Ja fałszywe broni się, jak może. Człowiek woli nie widzieć, nie słyszeć i nie rozumieć, wypiera coś, co dla obserwatora z zewnątrz jest całkiem oczywiste, lokuje problem na zewnątrz siebie, woli zmieniać cały świat, niż zmierzyć się z trudnością w sobie.
Wiele osób przecież mówi: On mnie denerwuje, zamiast stwierdzić: Ja denerwuję się przy nim. I nie chodzi tu o grę słów! Jeśli przyczyna dyskomfortu człowieka tkwi na zewnątrz mnie, powinien ją usunąć. Gdyby zaś przyznał, że on odpowiada za to, że ktoś go denerwuje, mógłby zadać sobie pytanie: co takiego we mnie pozwala komuś mnie zdenerwować? W ten sposób musiałby uznać, że także w nim jest problem. Właśnie w tym momencie pojawia się lęk: Jeśli się przyznam do słabości i ją odsłonię, czy nie zostanę powtórnie zraniony w to samo miejsce, co kiedyś? Pojawia się mechanizm, który można określić jako – cała wstecz! To właśnie lęk nie pozwala ludziom zobaczyć struktury ja fałszywego.
Należy dodać, że istnieją ludzie, którzy zawsze widzą winę w sobie i są gotowi przyjąć wszystkie oskarżenia. Jednak jest to oszustwo. Ich postawa nie jest znakiem pokory, ale lęku, który w tym przypadku nie objawia się agresją, lecz wycofaniem. To nieustanne obwinianie siebie jest także mechanizmem obronnym pochodzącym z ja fałszywego. Istnieje ogromna różnica pomiędzy pokorą św. Piotra a rozpaczą Judasza. Obaj zdradzili Przyjaciela, ale przeżywali to na różny sposób – u Piotra zwycięża pokora, u Judasza rozpacz. Choć Judasz się powiesił, nie jest dla nas przykładem człowieka pokornego. Jego ja fałszywe nie było w stanie znieść prawdy o sobie.
Do uzyskania wglądu potrzebny jest drugi człowiek
Jeśli ma się coś na twarzy, to samemu nie można tego zobaczyć, więc potrzebne jest lustro. Takim odbiciem może być drugi człowiek. Gdyby wokół osoby nie było ludzi, mogłoby się jej wydawać, że kocha ona cały świat! Każdy dzień przynosi informacje na temat wnętrza człowieka i okazuje się niejednokrotnie, że nie są to informacje przyjemne. Jeśli odważnie podejmie się to wyzwanie, to człowiek zorientuje się szybko, że im trudniejsza sytuacja lub kontakt z jakąś osobą, tym więcej można się dowiedzieć o swoim wnętrzu. Szczególnie cenne są więc osoby, które kogoś ranią, drażnią i wybijają z dobrego samopoczucia. Można zażartować, że są to cisi sprzymierzeńcy, lustra dające najlepszy wgląd, rekolekcjoniści, których Bóg posyła do każdego, aby pokazać chorobę serca. Tylko, czy chce się słuchać tych rekolekcji? Przecież większość z ludzi unika sytuacji i osób trudnych. Nikt nie chce być raniony lub obrażany. Większość robi wszystko, aby nie skonfrontować się z niemiłą emocjonalnie osobą lub sytuacją i w ten sposób odbiera sobie szansę na rozwój. Oczywiście, nie chodzi o to, aby praktykować jakiś masochizm. Ale o postawienie sobie pytania: czy rzeczywiście chce się uzyskać wgląd, jaki przynoszą sytuacje i osoby trudne? Czy chce się dowiedzieć czegoś na temat swego ja fałszywego? Czy nie jest tak, że niemal automatycznie uznaje się, że to „ten drugi” ma problem, a ja nie muszę niczego w sobie zmieniać.
Dopóki na osobę, która rani, nie reaguje się miłością miłosierną i zrozumieniem – co nie oznacza bynajmniej, że nie ma się prawa postawić granic i wymagań – dopóki na sytuacje wybijające z dobrostanu nie reaguje się spokojem i łagodnością, ciągle jeszcze ten ktoś ma coś do zrobienia, ciągle jeszcze istnieje w nim struktura czekająca na rozkruszenie. Właśnie to wszystko, co krzyżuje[2] plany, jest niczym głowica USG, którą Bóg przykłada do serca człowieka, aby zobaczył swój stan: czy choroba została uleczona, czy może rozwija się podstępnie i choć nie jest widoczna, poważnie zagraża życiu?
Wydaje się, że niewielu ludzi jest chętnych do tego, by właśnie w taki sposób podchodzić do trudności w sobie. Człowiek przypomina raczej kogoś, kto na wiadomość, że na zdjęciu rentgenowskim pokazał się guz, ze złością rozdziera negatyw i zrywa kontakt z lekarzem, nie chcąc przyjąć do wiadomości bolesnych informacji. Ogromnym darem są tutaj emocje, które, czy ktoś chce czy nie, pojawiają się w sytuacjach dla niego trudnych. Może oszukiwać się on, że jest w nim miłość, do momentu, gdy nie pojawią się takie reakcje emocjonalne, których już dłużej nie można ignorować.
[1] Zob. W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich, Kraków 2009, s. 48.
[2] Pięknie brzmi w języku polskim ta gra słów: pokrzyżowanie planów, która może oznaczać zarówno komplikacje własnych zamierzeń, jak i odnosić się do sfery duchowości chrześcijańskiej, bowiem krzyż staje się drogą zbawienia.