Dom Pomocy Społecznej – Iwonicz

Chmury nad naszą głową, deszcz na twarzy, a uśmiech na twarzy, tak to MY.

Wiosna, lato czy jesień to piękny czas do górskich wędrówek by poznawać i odkrywać uroki natury. Tak i tym razem było. Dzielna drużyna mieszkańców naszego DPSu w Iwoniczu o wczesnej godzinie porannej, zaopatrzona w prowiant i kawę wyruszyła na podbój szczytów Bieszczad.

Celem stała się Tarnica (1346 m n.p.m.), najwyższy szczyt pasma Bieszczad. Paleta kolorów jesieni zachęcała tym bardziej by zdobyć szczyt i z perspektywy ponad tysiąca metrów podziwiać jesienne piękno malowniczych gór. Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy na parking w Ustrzykach Górnych i po wypiciu kubka kawy równym krokiem pod okiem Brata Jan z Dukli i Pani Eweliny wyruszyliśmy w kierunku Tarnicy podążając czerwonym szlakiem. Pogoda jak to w górach zmienna bywa, ale zaopatrzeni w płaszcze przeciwdeszczowe nie zważaliśmy na jej kaprysy i z uśmiechem na twarzy dziarsko ruszyliśmy do obranego celu. Mijaliśmy wielu turystów oraz grupy maszerujących piechurów spragnionych świeżego powietrza. Po niecałej godzinie marszu dotarliśmy do chatki gdzie pod dachem na ławkach z bali drewnianych zaspokoiliśmy pierwszy głód i uzupełniliśmy płyny. Wysiłek spory jak dla nas bo przecież ostatnia nasza wyprawa w góry była w czerwcu, a więc kondycja piechura kiepska. Idziemy dalej i nie zważamy na pierwsze objawy zmęczenia i bólu mięśni. Towarzyszą nam słowa piosenki Marga Grechuty którą nucimy idąc:

Mała chmurka nad jej czołem mała łezka słony smak
Pociemniało poszarzało jesień jak to tak
Jesień, jesień, jak to tak

Idziemy równym tempem jak na piechurów przystało. Przekraczamy linię lasu i wchodzimy na porośnięte kępami traw połoniny. Na tej wysokości dziś nie doświadczamy promieni słonecznych, ale otaczają nas niskie chmury z który kropi deszcz, a intensywny południowowschodni wiatr smaga nas drobnym deszczem. Idziemy dalej mijając innych piechurów tak jak my opatulonych kurtkami przeciwdeszczowymi. Im wyżej tym wiatr smaga nas mocniej, widoczność spada prawie do zera. Mijamy kolejne szczyty Wierch, Szeroki Wierch, wspinamy się po schodach i schodzimy w dół. Szlak faluje jak tafla wody, zerowa widoczność sprawia że nie jesteśmy w stanie podziwiać piękna Bieszczad które o tej porze roku i w słoneczny dzień skrzy się kolorami jesieni od żółci przez czerwień po brąz kasztana. Czasami przystajemy na szlaku by przepuścić wędrowców idących w przeciwną stronę i złapać oddech, poczekać na towarzyszy. Miejscami wiatr z deszczem wzmaga się do takich sił, że trzymamy się za ręce by nas nie zdmuchnęło choć to mało prawdopodobne, ale odczuwamy siłę tego żywiołu. Wiatr smaga nami jak łodzią na morzu raz w prawo raz w lewo. Idziemy dalej robiąc zdjęcia. Walcząc z żywiołem i deszczem docieramy do przełączy pod Tarnicą. Nie jesteśmy tu sami, zdaje się że jesteśmy na dworcu kolejowym lub lotnisku, tak dużo ludzi odpoczywających i idących w prawo, w lewo, na Tarnicę, na Bukowe Berdo i do Wołosatego. Odpoczywamy i posilamy się by ruszać w dalszą drogę. Zerowa widoczność i ciężkie warunki na szlaku zmuszają nas do rezygnacji ze zdobycia najwyższego szczytu Bieszczad, ale nie wpływa to na nasze samopoczucie. Nigdy wcześniej nikt z nas nie szedł w chmurach, a Brat się śmieje i żartuje mówiąc byśmy nasłuchiwali czy nie przelatują samoloty. Żartuje sobie, co nas bardziej pobudza do obserwacji otaczającego nas świata przyrody. Czas wracać, więc ruszamy w drogę i szlakiem niebieskim po schodach przez Hudów Wierszek schodzimy w kierunku Wołosatego. Po godzinie marszu docieramy do Wołosatego. Tu już nie pada i nie ma wiatru, słoneczko przedziera się przez bałwany chmur ogrzewając nas swymi promieniami. W promieniach słońca kolory jesieni na drzewach, krzewach i łąkach skrzą się paletą kolorów jest pięknie, ale idziemy dalej przed nami jeszcze kilka kilometrów marszu drogą asfaltową do Ustrzyk Górnych. Droga asfaltowa wije się jak wąż i ukazuje miejsca ciekawe a są to krótkie szlaki dydaktyczne z chatkami gdzie odpoczywamy i dzielimy się ogromem wrażeń jaki doświadczyliśmy na szlaku. Wstajemy i idziemy dalej by dotrzeć do naszego pojazdu kosmicznego który zabierze nas do miejsca spragnionego i oczekiwanego gdzie zaspokoimy głód i pragnienie. Jedziemy w nieznane do krainy miśków a następnie na zasłużony odpoczynek do domu w Iwoniczu.

Mała chmurka nad jej czołem mała łezka słony smak
Pociemniało poszarzało jesień jak to tak
Jesień, jesień, jak to tak

Wszystko co przyjemne ma swój kres, ale nasze wędrówki nigdy się nie kończą, czekamy na następną wyprawę. Do zobaczenia na szlaku.

 

Copyright 2015 - Bonifratrzy - Zakon Szpitalny św. Jana Bożego

realizacja: velummarketing.pl
do góry