Czy wiecie o naszym szpitalu w Nazarecie?

Rozmowa z bratem Krzysztofem Fronczakiem, przeorem Konwentu Bonifratrów w Łodzi. Brat Krzysztof przez 6 lat był także przeorem Konwentu przy Szpitalu Bonifratrów pw. Świętej Rodziny w Nazarecie, który od 12 lat należy do Polskiej Prowincji Zakonu.

Szpital w Nazarecie ma już prawie 140 lat, wybudowali go austriaccy Bonifratrzy. Dlaczego teraz jest częścią polskiej prowincji zakonu?

Szpital rzeczywiście wybudowali Austriacy i w nim pracowali, potem byli tu Bonifratrzy z Bawarii, następnie Włosi, teraz pracują tu polscy bracia. Ale zanim w 1883 roku powstał szpital w Nazarecie Bonifratrzy z Austrii już wcześniej służyli chorym w Ziemi Świętej. Pojawili się najpierw w okolicy Jerozolimy, Betlejem i pomagali – jeszcze wtedy przemieszczającym się –  plemionom beduińskim. Ta pierwsza bonifraterska placówka, jeśli tak ją można nazwać, nie  była stacjonarna – to był taki „wóz Drzymały”. Takie były zresztą wszędzie początki naszej posługi, dopiero później powstała nasza stała siedziba, szpital w Nazarecie. Tak jak powiedziałem, ostatnio należał do prowincji włoskiej Bonifratrów, ale kiedy został tam tylko jeden brat, pracujący w szpitalu od ponad 20 lat, władze zakonne pod koniec 2006 roku zapytały nas, czy nie wysłalibyśmy tam braci z Polski.

Dlaczego akurat polscy Bonifratrzy dostali taką propozycję?

Poza wieloma innymi względami nie bez znaczenia była większa liczba powołań do zakonu w Polsce, krótko mówiąc – mieliśmy większe „możliwości kadrowe”, żeby sprostać temu zadaniu.

Brat był wtedy prowincjałem zakonu w Polsce. I pewnego dnia słyszy, że szpital w Nazarecie może być częścią Polskiej Prowincji Bonifratrów. Jak odebraliście tę propozycję? Od razu się zdecydowaliście?

Oczywiście, że nie, bo niewiele o szpitalu w Nazarecie wiedzieliśmy. Zaczęliśmy tam bywać, oglądać szpital – robiąc przy tym „wielkie oczy” –  dyskutować, rozważać. No i dopiero po dwóch latach zdecydowaliśmy, że polscy Bonifratrzy pojadą do Nazaretu.

Czemu dopiero po dwóch latach?

Ponieważ w wielu aspektach sprawy wyglądają tam inaczej niż w Europie. Na przykład kwestia własności szpitala w Nazarecie: należy on do Kurii Generalnej naszego zakonu, w Rzymie przechowywana jest umowa z XIX wieku, dotycząca zakupu terenu, na którym stoi szpital. I tyle – żadnych innych dokumentów, bo w Izraelu nie ma czegoś takiego, jak księgi wieczyste. Wszystko jest oparte tam na stwierdzeniu, takiej umowie honorowej: „Tak było tu przed 1948 rokiem”. I w związku z tym na przykład przeniesienie dzisiaj własności z Kurii Generalnej na jakąś prowincję zakonu jest niemożliwe.

Gdyby zabrakło Bonifratrów w szpitalu w Nazarecie, zakon straciłby tę placówkę?

Nie, szpital byłby nadal nasz, tylko pracowałaby bez nas. Nasza obecność jest tam jednak ważna nie tylko z medycznych czy czysto formalnych powodów – chodzi też o symboliczną obecność chrześcijan w Ziemi Świętej. Jesteśmy bowiem w szczególnej części państwa Izrael, tej bardziej arabskiej. I co ciekawe: Nazaret, 160-tysięczne miasto, ma trzy szpitale chrześcijańskie: bonifraterski (nazywany też włoskim), francuski i angielski.

Szpital Bonifratrów to duży szpital? Mówił brat, że „oglądał go i robił wielkie oczy”…

Spory – ma 10 oddziałów, zatrudnia około 350 pracowników, w większości wyznania muzułmańskiego, jest traktowany jako szpital prywatny, działający w oparciu o umowy z ubezpieczycielami. A wielkie oczy miałem dlatego, bo zaskoczył mnie na plus, w porównaniu z tym, co widzimy w szpitalach na przykład w Polsce – chodzi choćby o wyposażenie.

Zakon ma klasztor obok szpitala w Nazarecie?

Nie, wszędzie, gdzie jesteśmy – z nielicznymi wyjątkami – naszym domem jest szpital, mieszkamy w szpitalu. W tej chwili w Nazarecie pracuje czterech braci z Polski: przeor, brat farmaceuta i dwóch braci posługujących na oddziale paliatywnym w szpitalu.

Był brat przez kilka lat przeorem w Nazarecie. Co było najtrudniejsze, kiedy zaczynał brat pracę: ludzie, kultura, język, klimat?

Na początku dyrektor szpitala w Nazarecie, powiedział mi całkiem dobrodusznie, że ceni nasze doświadczenia z Polski, ale jeżeli chcemy tu być, jeżeli chcemy, żebyśmy razem pracowali, to dla własnego dobra, powinniśmy zapomnieć o tym, że tu może być jak w Polsce czy w Europie. W szpitalu mogą o tym posłuchać – mówił dyrektor – ale pewnych rzeczy tu nie da się zrobić. Po drugie: jesteśmy w Izraelu, a po trzecie – tu, w Nazarecie, jest większość arabska. Jak to wszystko zapamiętamy, to się dogadamy. Nie powiem, żebym był zachwycony tą mową, ale po jakimś czasie wszystko zrozumiałem.

Że dyrektor mówił nie tyle o szpitalu, co o Nazarecie, o tym jak tu ludzie żyją?

Tak. Prosty przykład – pamiętam swoje pierwsze wizyty w sklepach, gdzie wszystko idzie strasznie powoli, ludzie ruszają się powolutku. Widząc moją irytację ktoś wyjaśnił mi, że gdyby biegali tak jak ja, to w tym klimacie, w tym upale by się ugotowali. I szpital od tego „tempa” nie jest od tego wolny: ktoś woła pielęgniarkę, a ona gestem daje znać: „Zaraz, poczekaj”. Jest takie arabskie słowo, na które w Nazarecie na początku bardzo byłem uczulony, a brzmiało ono: bukra, bokra – jutro. O cokolwiek prosiłem pracownika w szpitalu, najczęściej odpowiedź była jedna – bukra: jutro to zrobię. I tak jest tam na każdym kroku.

Szkoła pokory?

Owszem, połączona z uczeniem się tego, jak funkcjonuje ta społeczność, w końcu z akceptacją, z przystosowaniem się do tego, jak żyje się w Nazarecie.

A język, a może raczej języki, którymi się mówi w Nazarecie? Jak sobie z tym radziliście?

Urzędowym językiem jest hebrajski, ale praktycznie najczęściej stosowany jest tu arabski, ze względu na większość arabską. W użyciu jest też angielski i rosyjski – w szpitalu wszystkie tablice, oznaczenia są właśnie w tych czterech językach.

Skąd rosyjski?

Jest to duże skupisko Żydów z Rosji, którzy wyemigrowali do Izraela. Bo Nazaret i jego okolice to od bardzo wielu lat miejsce osiedlania emigrantów – od kilkunastu lat głównie z Rosji, wcześniej były to osoby wyjeżdżające do Izraela z Polski. 20-25 lat temu tak często, jak dziś rosyjski słyszało się tu język polski.

Powiedział brat, że pośród personelu w szpitalu – lekarzy, pielęgniarek – przeważają muzułmanie, podobnie pewnie jest jeśli chodzi o pacjentów?

Tak, ponad dwie trzecie pacjentów naszego szpitala to muzułmanie, ale korzystają z niego oczywiście także chrześcijanie (głównie Arabowie) i Żydzi.

Jak sobie radzicie z tym, że pacjenci z różnych kultur mają pewnie różne wymagania, zwyczaje? To nie jest problem dla szpitala?

Generalnie nie, ale pewnie osoba z naszego kręgu kulturowego byłaby zdziwiona, gdyby w szpitalu zobaczyła całą wioskę, która przyszła odwiedzić na przykład pacjentkę, która urodziła dziecko. Albo szczęśliwego ojca, który oczekuje narodzin długo oczekiwanego pierwszego dziecka i kupił do szpitalnej sali luksusowe meble pokryte białą skórą, bo chciał, żeby w tak wyposażonej sali przebywała jego żona. U nas nie do pomyślenia byłoby, żeby na intensywną terapię przyszło kilkadziesiąt osób, żeby pożegnać siostrę, która pracowała w naszym szpitalu. Ale dla muzułmanów wartość osoby, rodziny jest tak duża, że nie wyobrażają sobie, żeby pewne chwile w ich życiu wyglądały inaczej, żeby wtedy ich przy kimś bliskim nie było. I to trzeba zrozumieć, zaakceptować. Więcej – kiedy muzułmanie świętują z powodu na przykład narodzin dziecka, do świętowania zapraszają wszystkich, którzy są z nimi – nie ma w tym momencie różnicy, czy jest to chrześcijanin, czy muzułmanin. Mówią: „Jeśli przyjdziesz świętować ze mną, to będzie dla mnie zaszczyt”. Były też takie chwile, kiedy muzułmanin podchodził do mnie i prosił o modlitwę za bliską sobie osobę, która była w szpitalu. Na pytanie, czy nie przeszkadza mu, że jestem chrześcijaninem mówił : „Bóg jest jeden”.

Kiedy już się trochę „osiądzie” w Nazarecie – 6 lat to trochę czasu, był tam brat jak do tej pory najdłużej polskim przeorem – to jak trzeba było wyjechać, nie było trochę żal?

Jest we mnie świadomość zostawienia jakiejś części życia w Nazarecie, życia – powiedzmy – bardzo specyficznego, ze względu na miejsce, kultury, kraj, miejsca bardzo innego niż Polska. Mam satysfakcję z pracy, którą wykonaliśmy i nadal wykonujemy w Nazarecie, z tego że sobie poradziliśmy całkiem dobrze, że szpital się rozwija. O tym już mówiliśmy – to był też dla mnie spory kurs pokory, ze względu na otoczenie, w którym żyłem i pracowałem, ludzi z którymi się stykałem. Od dostrzegania odmienności, zrozumienia, po ich akceptację i nierzadko radość z tego, co odnalazłem u innych. Nie wspominając o formach spontanicznej, autentycznej pobożności, które obserwowałem u Arabów – zarówno muzułmanów, jak i chrześcijan. Czasem sobie myślałem, że są w tym względzie lepsi, doskonalsi od nas. Podobnie z dbałością o osoby starsze – tam, nawet jeśli ktoś starszy musiał trafić do szpitala, to wciąż był przy nim ktoś z rodziny. To wszystko przywiozłem z Nazaretu, to mnie ubogaca, z tym się zostaje na całe życie.

Copyright 2018 - Bonifratrzy - Zakon Szpitalny św. Jana Bożego

realizacja: velummarketing.pl
do góry