Czy dokucza nam dobrobyt?

Rozmowa z Janem Kubiakiem, honorowym bonifratrem, zielarzem z łódzkiego Konwentu Bonifratrów.

Nie jest Pan zakonnikiem, ale połowę życia spędził Pan w klasztorze bonifratrów w Łodzi. Jest Pan tu niemal codziennie od ponad 60 lat.

Dokładnie to od 75 lat. Ale w bonifraterskiej przychodni pracuję jako zielarz rzeczywiście od 62 lat. Z bonifratrami związałem się zaraz po wojnie, w 1945 roku – mieszkaliśmy niedaleko, byłem ministrantem w tutejszej kaplicy. Bardzo spodobali mi się bonifratrzy, otwarci, odnoszący się z empatią do wszystkich, ze wszystkimi potrafili rozmawiać, ze wszystkimi zaprzyjaźnieni. To sprzyjało zbliżeniu do zakonu, nawiązaniu bliższych relacji. A czasy były wyjątkowe – z Wilna, gdzie zlikwidowano klasztor bonifratrów, do Łodzi przyjeżdżali ojcowie specjaliści od leczenia ziołami, którzy przywieźli także stare bonifraterskie receptury.

Czy wtedy w Łodzi bonifratrzy zaczęli prowadzić przychodnię ziołoleczniczą?

Nie, ziołolecznictwem zajmowali się także przed wojną i podczas wojny, przed wojną prowadzili również swój szpital. Po 1945 roku skupili się na ziołolecznictwie, ponieważ bonifraterski szpital przejęło państwo.

Jak ktoś bywał u bonifratrów, to z ziołami musiał się „spotkać”. Co jednak spowodowało, że został Pan z ziołami na całe życie?

Na początku to rzeczywiście nie było nic wielkiego – po prostu w tamtych czasach bonifratrom przy ziołolecznictwie potrzebna była pomoc: przy mieleniu, ważeniu, mieszaniu ziół, robieniu zakupów. I ja się w to włączyłem. Bonifratrzy mnie obserwowali, a ponieważ przykładałem się do pracy, byłem porządnym chłopakiem, darzono mnie coraz większym zaufaniem, powierzano nowe zadania. Pochłaniałem rozmaite receptury, zajmowałem się skupem ziół, słowem – stawałem się zielarzem. I w 1957 roku zostałem zatrudniony przez bonifratrów, dostałem etat. Teraz jestem na emeryturze, ale dwa razy w tygodniu jeszcze pracuję w przychodni ziołoleczniczej.

To pochłanianie receptur się przydało, bo dzięki temu bonifratrzy nadal nimi dysponują.

To prawda. Ponieważ mocno angażowałem się w pracę, wielokrotnie korzystałem z receptur, analizowałem je, dlatego miałem je po pewnym czasie w głowie. I kiedy ktoś po kilku latach ukradł bonifratrom między innymi receptury przywiezione z Wilna, mogłem je odtworzyć z pamięci.

Wciągnęły Pana te zioła…

Zioła z jednej strony, ale z drugiej kontakt z ludźmi, z pacjentami. Widziałem, że moja praca pomaga chorym, że zioła, które im daję, działają, że oni wracają do zdrowia. To mnie napędzało do tego, żeby jeszcze więcej o ziołach wiedzieć, wciąż się uczyć, żeby umieć pomóc każdemu, kto do mnie przyszedł.

Mówi Pan, że cieszy się, kiedy widzi jak zioła pomagają chorym, jak dzięki ziołom wracają oni do zdrowia. Tymczasem żyjemy chyba w czasach coraz powszechniejszej wiary w pigułki. Reklamy przekonują, że są pigułki na wszystko, co nam dokucza, co chcemy poprawić, skorygować.

Owszem. I wielu z nas tę opinię, że na wszystko znajdzie się pigułka czy suplement diety, podziela. Z jednej strony tak łatwiej, kiedy mamy jakiś zdrowotny problem, bo inna droga oznacza często zmianę trybu życia, przyzwyczajeń, diety, może parzenia ziółek. A to kłopot. Łatwiej, wygodniej sięgnąć po pigułkę, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy żyją w biegu. Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie lekarstwa są złe i niepotrzebne. Ale często za bardzo ufamy pigułkom, wierzymy, że wszystko za nas załatwią. Albo kupujemy ich bez konsultacji z lekarzem nie wiadomo ile i niewykluczone, że łykamy je bez potrzeby. Widzę to, bo przychodzą do mnie czasem pacjenci z całymi torbami leków.

Co nam teraz najbardziej dokucza? Na co najczęściej uskarżają się pańscy pacjenci?

Na dolegliwości ze strony trzustki, wątroby, jelit.

To skutki niewłaściwej, zbyt tłustej, słodkiej i zbyt kalorycznej diety? Przejadania się?

Nie tylko. Moim zdaniem równie mocno szkodzi nieregularnie spożywanie posiłków, jedzenie w pośpiechu, zjadanie – po całym dniu niedojadania, czy jedzenia w biegu – obfitej kolacji. Nie jadamy też razem, przy stole nie siada cała rodzina – kiedyś posiłek to było spotkanie często wielopokoleniowej rodziny, relaks, okazja do rozmowy, żartów. Dodam jeszcze, że poza dolegliwościami układu pokarmowego sporo osób przychodzi do mnie z nerwicą. Są to nie tylko dorośli, starsi – problem dotyczy także młodzieży i dzieci. To też często skutek życia w pośpiechu, stresie.

Można żartem powiedzieć, że tak dokucza nam dobrobyt?

Coś w tym jest. I nie zawsze od razu trzeba na to szukać pigułek czy ziółek. Dobrobyt to nic złego, trzeba tylko umieć z niego korzystać. Wystarczy zwolnić, odpocząć, czasem z czegoś zrezygnować, zostać w domu, wyciszyć się, poczytać książkę, pójść na spacer. Mniej jeść, więcej się ruszać, ćwiczyć. U mnie w domu był zawieszony drążek i trzeba było się na nim gimnastykować, podciągać. Po latach mogę z przekonaniem powiedzieć, że to było dobre lekarstwo na wiele dolegliwości. Do pracy zawsze chodziłem pieszo i dzięki temu nadal jestem sprawny. Do dziś wspominam też kolacje u bonifratrów – często było to zsiadłe mleko i ziemniaki. I koniec.

 

 

 

Copyright 2018 - Bonifratrzy - Zakon Szpitalny św. Jana Bożego

realizacja: velummarketing.pl
do góry