Klasztor w Warszawie p.w. św. Ryszarda Pampuri

14. Odrzucenie rodziców

Jest to być może najbardziej podstępna z pułapek, bo daje złudzenie samodzielności. Odwołując się do obrazu studni, w tym wypadku ujrzymy dziecko gardzące tą odrobiną wody, która jest do przyjęcia. Czyniąc to, umiera z pragnienia, zanim odkopie swoje własne źródło. Dziecko odrzuca rodzica i odchodzi, mając wrażenie samodzielności – to jednak jest złudzenie.

W przeciwieństwie do osób wiecznie wołających o uwagę, ten typ ludzi charakteryzuje się odrzucaniem miłości. Funkcjonują emocjonalnie tak, jakby chciały wykrzyczeć do swoich – czasem już nieżyjących – rodziców: «Widzicie? Daję sobie świetnie radę sam! Nie potrzebuję waszej i w ogóle niczyjej pomocy ani wsparcia». Wykazują dużą inicjatywę i energię w działaniu, akcentują samowystarczalność i zaradność, niejednokrotnie osiągając sukcesy w życiu zawodowym. Uważają się jednak za niewiele wartych – lub przeciwnie – nie mają zupełnie dystansu do siebie i są niezwykle narcystyczni. Mają trudności z wchodzeniem w związki, ponieważ wejście w trwalszą relację wiąże się u nich z dużym lękiem. O ile osoby tkwiące w poprzedniej pułapce „kleją się” do ludzi, te odrzucają bliskich i ich głód miłości pogłębia się. Przyznanie się do tego głodu byłoby dla nich czymś upokarzającym.

Paradoksalnie, taka postawa obronna wiąże z rodzicami niezwykle silnie. Tkwiąc w pułapce niezależności, powiela się najczęściej właśnie te cechy i błędy odrzuconego rodzica, których się szczególnie nienawidzi. Jeśli ktoś odrzuca matkę lub ojca, nieświadomie nosi go w sobie, czasem do końca życia. I im bardziej odrzuca się rodzica, tym bardziej jest się z nim związanym i do niego podobnym.[1]        

Zarówno ci, którzy wiecznie oczekują miłości, jak i ci, którzy odrzucają swoich rodziców, wpadają w pułapki emocjonalnej zależności. Jedni nie odchodzą od studni, bo ciągle im za mało wody, drudzy kopią w nią z wściekłością nic z niej nie biorąc. Jedni i drudzy potrzebują otworzyć się na rozwiązanie, które można podsumować jednym zdaniem: weź to, co było dobre i odejdź w swoją stronę.

Jeśli tej wody było bardzo mało, to zawsze jest coś do przyjęcia. Nawet w najczarniejszym dzieciństwie otrzymało się coś, skoro teraz ta osoba żyje i planuje własną przyszłość. Ktoś ją karmił i ubierał. A jeśli rodzice oddali ją zaraz po urodzeniu do adopcji, przecież ma coś od nich do przyjęcia – życie!

Weź to, co było dobre i odejdź w swoją stronę! Aby to uczynić, trzeba przede wszystkim zrezygnować z sądzenia rodziców.[2] Zdarza się, że niektórzy uczestniczą w różnego rodzaju modlitwach uzdrowienia, polegających na przebaczaniu rodzicom. Oczywiście, samo w sobie może to być pożyteczne i uzasadnione. Można modlić się o przebaczenie ojcu lub matce, jednak trzeba zwrócić uwagę na to, aby ta modlitwa nie płynęła z pozycji dziecka, które wydaje werdykt: «Rodzice są winni, a ja wspaniałomyślnie im przebaczam». Owszem, jeśli dokonywała się jakaś krzywda: bicie, molestowanie, odrzucenie, zaniedbanie lub cokolwiek innego, to jest coś „do przebaczenia” w porządku moralnym. Dziecko jednak nie powinno zajmować się sądzeniem rodzica lub rozliczaniem go. To, co ma zrobić, to przyjąć to, co było dobre i odejść. Gdy dzieci zaczynają sądzić rodziców, przypominają ludzi, którzy mają pretensję do daltonisty, że nie maluje obrazów lub ganią głuchego za to, że nie komponuje symfonii. Jeśli ktoś nie miał rąk, nie mógł dziecka przytulać.

Rodzice dali dziecku tyle, ile sami mieli. Nie im oceniać, czy mogli dać więcej! Tak funkcjonowali, jak potrafili lub może lepiej byłoby powiedzieć: jak nie potrafili. Nie ma co stać i narzekać, nie ma już na co oczekiwać. Nie wolno rodzicami pogardzać ani ich odrzucać. Trzeba po prostu z szacunkiem pochylić się nad nimi w geście pożegnania i z wdzięcznością za życie, odejść ku własnej drodze.[3]

To właśnie rezygnacja z jakichkolwiek roszczeń pozwala odejść. Gdy dziecko porzuci swoje pretensje i żale, a przyjmie to, co jest do przyjęcia, choćby to było „tylko” życie biologiczne, zaczyna dojrzewać, opuszcza Nazaret i staje się emocjonalnie odrębne. W pewnym momencie może spojrzeć na swoich rodziców ze zrozumieniem i powie: «Mój ojciec. Moja matka. To było dobre, a to było trudne. To było piękne, a to było okropne!»

[1] Typowy przykład to bizneswoman, która skończyła dwie wyższe uczelnie, obecnie zaś jest prezesem firmy. Bardzo elegancka i perfekcyjna w działaniu. Wymaga niezwykle wiele od siebie i od innych. Ma szerokie grono znajomych, jest duszą towarzystwa. Po pracy udziela się w grupie modlitewnej, której jest liderem. Patrząc z boku – jest czego zazdrościć, zalicza sukces za sukcesem. Jednak przychodzi po pomoc z powodu niezidentyfikowanych objawów somatycznych, ma także spadki nastroju. Dłuższa rozmowa ujawnia kolejne problemy. Otóż, panicznie boi się starości, ciągle jest sama, nie potrafi wejść w żaden związek. Zdarza się jej wieczorami zajrzeć do kieliszka – z czasem coraz głębszego i z mocniejszym drinkiem. Na pytanie o relacje z rodzicami odpowiada: «Mam kontakt z matką, odwiedzam ją od czasu do czasu. Ojca już nawet nie pamiętam, umarł parę lat temu i nie chodzę na jego grób. Pił i bił – chcę jak najszybciej o nim zapomnieć». Dopóki nie otworzy się na to, co dał jej ojciec – choćby to było bardzo niewiele, nawet samo „tylko” życie – będzie powielać jego drogę i nie wejdzie w bliskość z drugim człowiekiem. Kobieta potrzebuje zrozumieć, że to, co sama uważa za swoje osiągnięcie, np. niezależność finansowa, zawodowa, emocjonalna, jest jej mechanizmem obronnym i pułapką, którą powinna porzucić, jeśli chce się rozwijać. Będzie musiała nauczyć się odpoczywać: „nicnierobienie” będzie dla niej wyzwaniem. Będzie musiała pokonać lęk i otworzyć się na związki, w których straci niezależność, ale nie wolność! Droga do tego będzie wiodła przez odkrywanie przed innymi własnej słabości.

[2] Istnieje różnica pomiędzy oceną działania człowieka a sądem nad człowiekiem.

[3] Pisząc o ,,pożegnaniu” używa się przenośni, mając na myśli porządek emocjonalny, a nie pożegnanie realne, polegające na radykalnym ograniczeniu kontaktów, choć i ono czasem jest niezbędne w przypadku rodziców szczególnie mocno raniących własne dzieci. Uważa się także, że nie ma raczej potrzeby rozmów ,,rozrachunkowych” z rodzicami, np. wyjaśniania, co się zrozumiało, ukazywania w czym zranili itp.

Copyright 2015 - Bonifratrzy - Zakon Szpitalny św. Jana Bożego

realizacja: velummarketing.pl
do góry